Boksy reklamowe Ad 1. 1-4
Dominujące czynniki odpowiedzialne za to, że wątpliwej jakości wiedza, trzyma się u nas tak mocno.

Strzelecki świat to cholernie specyficzne miejsce. Mało jest branż tak mocno przesyconych półprawdami i tak silnie opartych o trudno weryfikowalne „podania ustne”. Jego, wciąż ezoteryczny, charakter sprzyja nieweryfikowaniu podstawowych prawd, przekazywanych na strzelnicach i szkoleniach. W przypadku sportu strzeleckiego, czy warsztatu technicznego strzelca w ogóle, sprawa jest względnie klarowna, gdyż timer i faktor nie kłamią. Jednak im dalej w las, w tym przypadku strzelectwo obronne, tym ciemniej. Brak materiału porównawczego bądź jego tendencyjna interpretacja w połączeniu z niechęcią do krytycznego myślenia odbiorcy, napędzają nam karuzelę półprawd i aksjomatów.
Teraz gdy rynek strzelecki znam już nieźle, mogę pokusić się o wskazanie dominujących czynników, odpowiedzialnych za to, że wątpliwej jakości wiedza, trzyma się u nas tak mocno.
Spirala
Za kiepski, w mojej ocenie, rozwój strzeleckiej jakości nad Wisłą, odpowiadają pospołu uczący się, jak i nauczający. Występuje tu pewna symbioza. Z jednej strony mamy instruktora, który chce sprzedać i zabezpieczyć ewentualną przyszłą sprzedaż swoich usług, więc mniej lub bardziej praktykuje na kursach sekciarstwo. Nie porusza się w obrębie faktów i danych a opinii i doświadczeń. Oczywiście doświadczenia są ważne, o ile popiera je statystyka i wychodzą poza zakres dowodu anegdotycznego. Opinie natomiast nie są ważne. Jeżeli natomiast rezygnuje się z faktów na rzecz opinii, to w krok za tym podąża chęć zysku. Nie pomaga się w ten sposób nikomu poza sobą samym i swoim portfelem. Weryfikowalne fakty, bazujące na danych, których dobry instruktor powinien posiadać w zanadrzu wiele, to jedyna podstawa autorytarnego opiniowania rzeczywistości. Nawet jeżeli bywają one sprzeczne z naszymi osobistymi odczuciami. Mamy zatem instruktora, który zapisuje do swojego kultu jednostki nowych parafian. Z drugiej natomiast jest kursant.
Drugi współwinny problemu
Przeszkoliłem już wiele osób, ostatnio są to całkiem pokaźne liczby. Zauważam pewną smutną prawidłowość. Otóż ze świecą szukać krytycznego myślenia. Wystarczy pokazać komuś, że daną czynność wykonujemy szybciej i dokładniej od niego, a wszelkie bariery znikają. Pal licho, jeżeli tematem zajęć jest aspekt czysto techniczny strzelania. Tu faktycznie timer i tarcza są wszystkim. Jeżeli jednak otwarciem szkolenia jest pokazanie różnicy w jakości „skilla”, którego używamy jako wytrychu do świadomości, aby móc bezkarnie kolportować przekonania na dowolny temat, to dzieje się coś mało etycznego. Im niższy poziom adepta, tym mniej musi reprezentować sobą instruktor. Czasem portki w kamuflażu i umiejętność podstawowej obsługi broni wystarczą za rzeczony wytrych.
Mamy zatem instruktora niechętnego nowościom i rozwojowi kompetencji oraz kursanta nieświadomego i niechętnego podaniu w wątpliwość przekazywane treści. Co może pójść nie tak?
Brak współpracy
Ile znacie współpracujących ze sobą instruktorów i szkół strzeleckich? Faktycznie kilka takowych jest. Problem z tym faktem jest jeden, aczkolwiek kluczowy. Otóż zwykle współpraca taka opiera się o wzajemną adorację i kreowanie faktów pod z góry przyjętą tezę. Bynajmniej nie chodzi w niej o rozwój czy weryfikowanie założeń. Zdecydowanie bardziej o tworzenie karteli, które mają pomagać skutecznie zwalczać konkurencję. To oczywiście prowadzi w prostej linii do głównych winowajców większości strzeleckiego dziadostwa – chciwości i ego.
Nie jest to bynajmniej domena nas, Polaków. Na największym strzeleckim rynku, w USA, obserwujemy to samo zjawisko. Wewnętrzne wojenki, przepychanki, udowadnianie sobie kto ma większego i ogólne, trudno weryfikowalne tezy, mające dyskredytować konkurencję.
Co ciekawe nie jest to zjawisko tak mocno rozpowszechnione w obrębie jednej konkurencji sportowej. Dajmy na to IPSC, czy IDPA. W obrębie danej federacji hierarchia jest znana, a wyniki stanowią ostateczny argument. Zabawa zaczyna się, dopiero gdy w grę wchodzi konfrontacja dwóch „stylów”, w tym przypadku wspomnianych federacji. Natomiast prawdziwa jazda wówczas, gdy pojawia się mityczne strzelectwo obronne, tudzież bojowe. Tam, gdzie prosta weryfikacja się kończy, rozpoczyna się cyrk i ujadanie.
Jestem skłonny założyć, że wymienione powyżej kwestie, stanowią głównych hamulcowych rozwoju jakościowego strzelania w ogóle. Pogoń za zyskiem upośledza merytoryczną wartość działalności edukacyjnej. Dzieje się tak, ponieważ następuje konflikt interesów. Z jednej strony mamy jakość i merytorykę, z drugiej natomiast efekciarstwo, które dziwnym trafem zawsze lepiej się sprzedaje i bardziej wiąże klienta. Przynajmniej na początku jego drogi.
Nie zrozumcie mnie źle. Sam również borykam się z tym problemem. Na swoich kursach staram się łapać balans pomiędzy rozrywką a żmudną merytoryką. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż muszę wprowadzać elementy rozrywki i konkurencji. Klienci tego wymagają, a jak przestaną przychodzić, to niczego ich nie nauczę. Tak długo, jak dylematy moralne z tym faktem związane występują, to wszystko jest ok. Jeżeli jednak znikają i sekciarstwo wchodzi pełną gębą, wówczas sięgamy moralnego dna i warto zrobić rachunek sumienia.
Do zobaczenia na strzelnicy.
Marek / Street Tactics
Marek Mitura - założyciel i właściciel firmy szkoleniowej Street Tactics (Facebook: Street Tactics). Od wielu lat czynny szkoleniowiec i zawodnik wielu zawodów strzeleckich.